Ludzi, którzy mogą nas zainspirować, spotkać można w najmniej oczekiwanych momentach. Np. kiedy byłam dziennikarką na praktyce w jednej z wrocławskich gazet, spotkałam mężczyznę zakochanego w swojej pracy, polegającej na... sprzątaniu wrocławskiego Rynku. Przemiły człowiek wyznał, że czasem przychodzi już o 5 rano, przed wszystkimi współpracownikami, żeby tylko popatrzeć na Rynek i planować, co będzie danego dnia robić. Wyglądał na naprawdę szczęśliwą i spełnioną osobę. Przekonał mnie też, że nie jest ważne, co inni o naszej pracy myślą, ale to, jak my sami ją postrzegamy i co ona wnosi do naszego życia.
Niektórzy zapewne uważają, że zajęcie, jakim jest zamiatanie bruku, nie jest zbyt nobilitujące ani przyjemne. Podobnie rzecz się ma, jeśli idzie o pracę w gastronomii. Krótko, bo krótko, ale miałam do czynienia z tą branżą i wiem dobrze, z jakim lekceważeniem klienci potrafią traktować obsługę baru czy kawiarni. Od razu zaznaczę - nie powinni! Bo po drugiej stronie lady stoją nierzadko osoby, które tak samo gardzą swoją pracą, jak owi klienci. A stare miejskie porzekadło mówi, że nie należy zadzierać z kimś, kto podaje nam jedzenie...
Jako klientka korzystam z usług gastronomicznych na ogół raz, dwa razy w tygodniu, kiedy idę na kawę przed zakupami. Staram się być zawsze miła i wyrozumiała dla kasjerów i obsługi, ale czasem... no, czasem krew mnie zalewa. Np. w sytuacji, gdy trzy osoby nie są w stanie poradzić sobie z trzema(!) zamówieniami, gdy pakują je, zamiast podać na miejscu, gdy nie robią kawy wcale, bo kwitek z kasy spadł pod ladę... Mimo wszystko - zaciskam zęby, domagam się swojego zamówienia, ale bez awantur.
Tak czy inaczej, ktoś może powiedzieć, że to niełatwy kawałek chleba i że można wiele wybaczyć... Otóż zweryfikowałam ten pogląd, kiedy pewnej niedzieli zawędrowałam do kawiarni, w której jeszcze nie byłam. Już z daleka widziałam, że za ladą stoi jedna(!) osoba, a przed ladą kolejka dziesięciu(!) klientów.
"No, ładnie! - pomyślałam sobie. - Pewnie trochę tu zabawię."
A jednak nie! Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby ktoś wykonywał tę pracę tak sprawnie i jakby bez wysiłku. Miłe usposobienie i opanowanie tej dziewczyny wpływało na nastrój całego lokalu; ludzie zachowywali się spokojnie, a zamówienie podano nie wiadomo kiedy. Obserwuję tę osobę od ponad roku i mogę powiedzieć z całą pewnością, że ona - tak jak ów mężczyzna z wrocławskiego Rynku - kocha swoją pracę, szanuje ją, jest profesjonalistką, ale bardzo szczęśliwą.
Muszę jednak przyznać, że ta młoda baristka zainspirowała mnie inaczej, niż tylko pokazując, że swoją pracę trzeba kochać. Tyle to i ja wiem. Czasem bowiem nie mamy możliwości robić dokładnie tego, co kochamy, ale nie wszyscy muszą o tym wiedzieć, a my nie musimy się męczyć. Przyglądałam się, jak dziewczyna organizuje swoje zajęcia i pojęłam, że sprzątacz z Wrocławia także wygrywał tym, że wszystko miał wcześniej zaplanowane. Obydwoje byli zorganizowani, przygotowani do tego, co mają robić. Porządkowali miejsce pracy, ale i swoje myśli.