Niektórych ludzi spotkałam kilka razy w życiu albo tylko raz. Niestety. Nie mogę cieszyć się ich obecnością, patrzeć na nich, rozmawiać... Brakuje mi ich i chciałabym zrobić coś, by byli blisko mnie.
Są też ludzie, których nie chcę więcej widzieć i, na szczęście, ich już nie ma w moim pobliżu, nie muszę cierpieć z powodu ich przykrego zachowania, nie patrzę na ich twarze, nie słucham złych słów.
Czasami jakaś osoba należy do jednej i drugiej grupy jednocześnie... Taki niepojęty paradoks, kiedy kocha się niewłaściwego człowieka.
Zawsze te osoby miały na mnie istotny wpływ, coś we mnie zmieniły, poruszyły, zapoczątkowały. Z jednymi nadal pragnę być, drugim chciałabym może coś wygarnąć od serca, żeby uwolnić się od męczących emocji.
'Umieszczenie' tych osób w powieści sprawia, że te pragnienia stają się wykonalne, nawet jeśli otrzymują nowe twarze i imiona. Zdarzenia i emocje zastygają, niczym przedpotopowy komar w złotym bursztynie, zapisane na papierze, utrwalone na zawsze. Są bezpieczne, pamięć o nich nie zginie.