top of page

O klerze bez 'Kleru'


Nie oglądałam tego kinowego 'hitu', bo po pierwsze jestem zbyt wielką sknerą, by łazić po kinach (których nie cierpię), a po drugie uważam, że nie jest interesujące ani szokujące coś, o czym i tak wiem dobrze i czego byłam niestety parę razy świadkiem (żeby daleko nie szukać - wieloletnia 'flama' mojego wujka-księdza, której moja śp. Babcia nienawidziła jak przysłowiowego psa, ma na tyle tupetu, by wypominać mi na profilu na FB, że łamię IV przykazanie). Nie wiem więc, czym się tu podniecać, może tylko tym, jak jedni się podniecają, a inni twierdzą, że to same oszczerstwa. Żal tylko publicznych pieniędzy, które można było wydać na coś o wiele pożyteczniejszego.

Prawdziwym szokiem była dla mnie króciutka książeczka autorstwa siostry Małgorzaty Borkowskiej OSB (nb. cioci mojego kolegi i jednocześnie wykładowcy z Wrocławia), o chwytliwym tytule "Oślica Balaama". To nie pierwsza pozycja tej zacnej zakonnicy, jaką przeczytałam, więc przygotowana byłam na wartki i cięty język, okraszony dozą humoru, którego siostrze Małgorzacie bardzo zazdroszczę.

Przeczytałam książeczkę przed snem i... nie mogłam zasnąć z wrażenia.

O, mój Boże!

Pewnie niektórzy wiedzą, a jeśli nie, to się dowiedzą, że chodziłam do szkoły klasztornej, której nie wspominam dobrze ani czule, o czym na pewno jeszcze nie raz coś napiszę. Pomijając różne przykrości i drastyczności, które widziałam i których doświadczyłam, jedna rzecz zawsze była na właściwym miejscu: nauka Kościoła Katolickiego. Pewnie wielu stanie to ością w gardle, ale tak - religia była na piedestale. Bardzo szeroko pojęta religia: od dogmatyki poczynając na liturgice kończąc. Uważam dziś, że otrzymałyśmy bardziej niż podstawowe wykształcenie, którego ogromna większość katolików nie uświadczyła, także dlatego, że nie chcą. Siostry dbały też o to, by zawsze dostępny był kapłan, poza ich kapelanem, czy to do comiesięcznej spowiedzi, czy to na rekolekcje, czy jeszcze na inne okazje. I pamiętam, że ci księża - a było ich wielu - to byli bardzo sensowni ludzie, na pewno nie takie 'egzemplarze', o jakich pisze benedyktynka. Kiedyś trafił się jeden młody, zachowujący się jak kogut w kurniku, ale go szybko wymieniono na kogoś innego.

Jeszcze raz powtórzę: O! Mój! Boże!

Rzeczy, o których pisze siostra Małgorzata, to w znacznej mierze po prostu herezje głoszone przez kapłanów w różnym wieku i z różnych środowisk pochodzących. Herezje! Dlaczego nie mieści mi się to w głowie? Bo spośród bardzo niemoralnie się prowadzących kapłanów, których spotkałam, nigdy nie widziałam nikogo, kto, choćby po pijaku, nie wiedziałby, jaka jest nauka Kościoła w sprawach zasadniczych. Widocznie takie moje szczęście w nieszczęściu.

Kiedyś znałam młodego księdza, niemożliwie pijącego i niezbyt skromnego. Miałam jednego razu okazję być lektorką na odprawianej przez niego Mszy i przez cały czas, kiedy siedziałam obok niego, słyszałam, jak się modlił z rozpaczą: "Boże, Boże! co ja powiem na tym kazaniu? Boże, dopomóż mi!" I tak w kółko, bo się oczywiście nie przygotował. Ale gdy drugi celebrans przeczytał Ewangelię i nadeszła jego chwila prawdy, stanął przy pulpicie i powiedział takie kazanie o Matce Bożej, że wszystkim z oczu płynęły łzy. Nie było tam ani cienia herezji (wiem, bo sporo studiowałam mariologii) ani własnych interpretacji prawd wiary - jakby to kazanie powiedział ktoś inny, nie ten zapuchnięty od wódy pijak...

Zmierzam do tego, o czym w krótkiej książeczce siostra Małgorzata wspominała wielokrotnie, że kapłan jest głównie od tego, by uczyć nas o Bogu. Owszem, przeszkadzają nam i gorszą jego grzechy i jest bardzo przykro, gdy sami musimy szukać drogi go Bożej Miłości, bo nie ma nikogo, kto by umiał nam pomóc (piszę to także w kontekście osób chorych psychicznie, dla których Kościół nie ma zbyt szerokiej 'oferty', ale o tym też jeszcze będę wspominać). Czasami jednak kapłaństwo jest w stanie przebić się przez gruby kożuch zepsucia i grzechu i dać nam dokładnie to, czego potrzebujemy.

75 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page